Ruch Rodzin Nazaretańskich - Archidiecezja Katowicka

"Jeśli będziesz naśladował Maryję, jeśli będziesz stawał się coraz bardziej do Niej podobny, wówczas Jezus będzie mógł na miarę twojego oddania ukochać cię taką miłością, jaką Ją ukochał"
ks. T. Dajczer "Rozważania o wierze"

U PROGU DNIA - Kryterium prawdziwej pobożności

„U PROGU DNIA” w Radiu Katowice – Środa – 16. 06. 2021 r., g. 6.15 – ks. Stefan Czermiński
(Środa 11 tygodnia zwykłego; Czyt.: 2 Kor 9, 6 – 11; Mt 6, 1 -6. 16 – 18)

KRYTERIUM PRAWDZIWEJ POBOŻNOŚCI

Szczęść Boże – wszystkim!

Bezinteresowność, szczerość, prawdomówność, czystość intencji... Bardzo cenimy te cechy. Dlaczego? Bo doskonale wiemy, jak trudne staje się życie pośród ludzi zakłamanych i egoistycznych. Zwłaszcza w rodzinie, wśród bliskich, których kochamy i od których oczekujemy wzajemności.

Czy jednak zdajemy sobie sprawę, że podobne zasady obowiązują nas także w kontakcie z Bogiem? Przecież Bóg jest naszym Ojcem, a my Jego dziećmi. Jesteśmy więc Bożą rodziną!

Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi nam coś bardzo ważnego. Wyrażę to w języku potocznym:

„Nie powinniście spełniać dobrych uczynków dla poklasku. Dobre uczynki dokonane z taką nieczystą intencją tracą swą wartość.

Dobre uczynki bowiem, podjęte ze szczerą chęcią pomocy, są piękne same w sobie i głoszą chwałę Mego kochającego Ojca! Gdy jednak zmienia się wasza motywacja, dzieje się coś niedobrego. Niby wszystko jest takie samo, ale jakby słońce zaszło. Ale co się właściwie dzieje? Pojawia się fałsz. Ponieważ dobroć, jaką Mój Ojciec chciał komuś przekazać za waszym pośrednictwem, przemienia się w zwykły chwyt propagandowy!”

Dlaczego Chrystusowi tak bardzo zależy na tym, aby nie szukać poklasku? Czy tylko chodzi o to, że kłamstwo i udawanie jest obrazą Boga i człowieka?

Sprawa jest poważniejsza. Chodzi o coś więcej. Modląc się lub służąc potrzebującym, nawiązujemy z Bogiem prawdziwą łączność; niewidzialną, ale realną. Pozwala ona Bogu na przekazanie komuś, za kogo się modlimy, prawdziwej łaski. Wszak Bóg może na naszą prośbę dokonać cudu w życiu kogoś z naszych bliskich, albo ocalić go od jakiegoś zła. Natomiast gdy na modlitwie zajmujemy się sobą, czyli wrażeniem, jakie robimy na innych, wtedy ta realna więź z Bogiem – znika. „Zakorkowujemy” kanał łaski własnym egoizmem i pychą. Na miejscu Boga ustawiamy swoje „chuderlawe ja”... A potem dziwimy się, że modlitwa „nie działa”! Że „słońce zaszło”...

Przy okazji obchodzonego niedawno Narodowego Dnia Pamięci Ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych (14.06.2021.), wpadła mi w ręce historia rodziny taksówkarza Józefa i Heleny Krzyształowskich z Borysławia. Mieli czwórkę małych dzieci. Rodzina ta przechowywała i ocaliła w czasie wojny żydowskiego lekarza – doktora Eliasza Bandera wraz z jego żoną i sześcioletnim synkiem. Ukryci zostali w malutkim gołębniku na strychu, gdzie można było tylko leżeć. Często mały Miron powtarzał:

„ Ja nie chcę być Żydem i siedzieć tu na tym strychu! Przecież dobrze mówię po polsku... Chcę być Polakiem!” * Scenę wyjścia z kryjówki po zakończeniu wojny, Irena, jedenastoletnia córka Krzyształowskich, zapamiętała w szczegółach:

„Najtrudniej było namówić do wyjścia z kryjówki kompletnie załamanego doktora! – opowiadała – Gdy nadludzkim wysiłkiem, pokonawszy kilkanaście szczebli drabiny, stanął wreszcie przy żonie i synku, długo milczał, patrząc badawczo zmrużonymi oczami, jakby chciał wyczytać z naszych twarzy, czy rzeczywiście jest bezpieczny. Był niebywale wychudzony. Ubranie w strzępach... Przez dziury na łokciach i kolanach prześwitywało białe jak papier ciało...

Ciszę przerwał mój ojciec, przynosząc swój odświętny garnitur i białą koszulę. Wręczył ubranie panu Banderowi ze słowami: „– Ty doktor, ja szofer... Weź, proszę, to ubranie...”

Z piersi Bandera wydobył się jakiś cichy pomruk... Po zapadłych policzkach popłynęły mu łzy...

Mój tata też płakał. Dopiero teraz doszła do nas świadomość kolosalnej zmiany, jaka zaszła w naszych rodzinach... I my, i oni, mogliśmy się wreszcie przestać bać!!!”

Krzyształowscy kochali naprawdę, bo ryzykowali życiem. Można by nawiązać do ich nazwiska i stwierdzić, że byli tak przeźroczyści dla łaski Bożej, jak kryształ. Gdy pomagali bliźnim, nie tylko zapominali o własnej chwale, ale nawet o własnym życiu, gotowi ofiarować je za drugiego. Dlatego Pan Bóg działał w ich sercach swobodnie! Stąd tak wielkie cuda działy się w piekielnych czasach.

Bóg dał im również znak swojej obecności. Były to łzy szczęścia.

To typowe dla prawdziwej miłości – że czasem wszyscy płaczą ze szczęścia! Łącznie z Bogiem!


Dobrego dnia! – życzy ks. Stefan Czermiński

----------------------
* Po wielu latach Miron odnalazł Irenę. Jej rodzice już nie żyli. Miron chciał osobiście podziękować rodzinie Krzyształowskich za uratowanie życia. W wyniku wojennej tułaczki dostał się do Stanów Zjednoczonych i tam został profesorem fizyki na Uniwersytecie w Kaliforni. Z jego inicjatywy Instytut Yad Vashem przyznał Irenie oraz – pośmiertnie – jej rodzicom, medale Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Irena utrzymywała kontakt z Mironem aż do jego śmierci. „To co stało się w Borysławiu w roku 1944, połączyło nas na zawsze!” – wyznała po latach.


© Ruch Rodzin Nazaretańskich - Archidiecezja Katowicka


Our website is protected by DMC Firewall!